Czy warto wziąć udział w projekcie AKTYWNI MŁODZI?

Dzisiaj chcemy podzielić się z Wami refleksjami, które po zakończeniu udziału w projekcie skierowała do nas jedna z Uczestniczek – Patrycja Miśkowiec:

 

„Mój czas udziału w projekcie “Aktywni Młodzi” dobiegł końca i w podziękowaniu za niemal rok niepowtarzalnej przygody, postanowiłam podzielić się moją opinią i doświadczeniami z udziału w nim.

Ale zacznę od początku.

Udział w projekcie nie był dla mnie czymś oczywistym od samego początku. Przed zgłoszeniem towarzyszyły mi spore obawy. Zanim podjęłam decyzję spędziłam godziny rozważając plusy i minusy, dyskutując nad całą sprawą z innymi, szukając ich rady. Ostatecznie uznałam, że przecież i tak nie mam nic do stracenia, może oprócz czasu, ale go i tak zawsze miałam za mało, więc niewiele by się zmieniło. No i przecież nawet nie mogłam być pewna, że zostanę przyjęta.

Wizyta w siedzibie, aby uzyskać więcej szczegółów, umocniła mnie w wierzeniu, że to może być nawet całkiem przyzwoity pomysł.

Początek początku był chyba z tego wszystkiego najnudniejszy i najbardziej żmudny. Wiele kart testu, który miał określić poziom moich kompetencji społecznych był nie najprzyjemniejszą, ale konieczną formalnością, aby w ogóle stać się kandydatem na uczestnika projektu.

Potem wszystko poszło już z górki.

Pierwsze warsztaty – stacjonarne – były paradoksalnie dalej niż warsztaty wyjazdowe, do których przejdę potem. Nie umniejszyło to jednak wartości ani jednych, ani drugich. Wiadomo, na początku było nieco “drętwo”, kiedy uczestnicy nie za bardzo znali się między sobą. Lody przełamane jednak zostały już po pierwszym ćwiczeniu. Nie będę się tu rozpisywać na temat poszczególnych zadań, bo żadna ilość słów nie jest w stanie oddać ich pełnej głębi. Wiadomo niektóre były dość typowe, inne jednak pozwalały na spojrzenie na świat z zupełnie odmiennej i niespodziewanej perspektywy, stawiały nas w sytuacjach, o których na co dzień nawet byśmy nie zahaczyły ułamkiem umysłu. Niektóre doprowadziły nas do łez ze śmiechu. A pod tym wszystkim ukryta została spora dawka wiedzy.

Niecały miesiąc później przyszła pora na warsztaty wyjazdowe. I jeśli myślałam, że stacjonarne sprawiły mi niespodziewaną przyjemność, to nawet nie wiem, jak nazwać te wyjazdowe. Uczestnicy, a raczej uczestniczki były te same, co na warsztatach stacjonarnych, dlatego kontakt tym razem złapałyśmy jeszcze szybciej. Nigdy też nie myślałam, że będę miała tyle zabawy podczas wykonywania ćwiczeń na rozwój kompetencji miękkich. Stereotypowe opisywanie mężczyzny na zdjęciu, który okazał się mężem pani prowadzącej zajęcia? Czemu nie. Pokonywanie toru przeszkód w konwencji horroru z zamkniętymi oczami? To tylko deser dnia pierwszego.

Nie wszystkie momenty były jednak do śmiechu, co nadało tym zajęciom niepowtarzalnego charakteru. Wyznanie czegoś bardzo osobistego o sobie nie było częścią planu ani z góry ustalonym elementem zajęć, a jednak każdy znalazł w sobie potrzebę podzielenia się kawałkiem siebie na forum grupy i wysłuchaniem ich spojrzenia na sprawę. Jedno ćwiczenie można by zakończyć w ciągu minuty zamiast trzydziestu, gdyby klapkowy sposób myślenia nie był tak głęboko zakorzeniony w dzisiejszym społeczeństwie. Dla mnie te warsztaty miały szczególny charakter, gdyż w ostatnim dniu ich trwania miałam swój wielki dzień. A to jak podeszli do tego pozostali uczestnicy i obstawa projektu do dziś wywołuje u mnie wzruszenie.

Po odbyciu warsztatów wyjazdowych bardzo szybko uwaga zaczęła się skupiać na przygotowaniach do podjęcia wolontariatu. Miejsce, do którego ostatecznie trafiłam, było czymś czego zupełnie się nie spodziewałam i szczerze powiedziawszy, na początku nie byłam w stu procentach przekonana do tego pomysłu. O tym jak bardzo się myliłam przekonałam się dopiero sporo później. A winić o to nie można nic innego, jak naszego mikroskopijnego przybysza, który niemalże całkowicie sparaliżował cały kraj na kilka miesięcy. Z tego powodu także, pierwsza część mojego wolontariatu miała charakter zdalny, inny niż ten, który był na początku zakładany. Nauczyłam się wtedy całkiem sporo przydatnych umiejętności, ale… to nie to, o co chodziło. Fakt, że po wielu godzinach nauki online musiałam spędzić kilka kolejnych przed komputerem zajmując się pracą wolontariacką, nie zachęcał mnie jakoś szczególnie do działania. Pragnęłam interakcji, poczucia atmosfery miejsca, w którym miałam pomagać.

I ku mojemu szczęściu szansa taka pojawiła się w połowie czasu trwania wolontariatu. Wtedy nadeszła możliwość, aby pomagać w takiej formie, w jakiej było to pierwotnie planowane. A na co ja trafiłam? Otóż mój wolontariat polegał na pomocy w treningach paraboxu. Dla tych, którzy być może nie spotkali się jeszcze z tym terminem, parabox – jest to boks dla osób na wózkach inwalidzkich. Niech to jednak Was nie zmyli. Tak energicznej bandy pozytywnie zakręconych nie spotkałam już od dawna. Wiadomo, podobnie jak pierwszy dzień warsztatów, pierwszy dzień wolontariatu był nieco “drętwy”, jednak na drugim byłam już z całą grupą na “ty”. Pozostałe półtorej miesiąca minęły błyskawicznie. I choć po tych paru tygodniach oficjalnie mój wolontariat się skończył, to nikt jakoś szczególnie mnie stamtąd nie wyganiał. A i ja ze smutkiem podjęłam decyzję o niekontynuowanie pomocy w obecnej chwili.

W czasie, kiedy odbywała się zdalna część mojego wolontariatu miało miejsce też “śniadanie międzykulturowe”, które niestety ciężko było nazwać śniadaniem, ze względu na to, że odbywało się po piętnastej godzinie i bez jedzenia, jakoż, że byłoby ciężko się nim dzielić przez łącze internetowe. Osobiście był to dla mnie najsłabszy element całego projektu, co ponownie łączy się z faktem spędzenia kolejnej godziny przed ekranem laptopa. Poza tym wierzę w naukę o innych kulturach poprzez bezpośrednie spotkanie z nią. Jest bardzo ograniczona ilość rzeczy, których można się dowiedzieć nawet z bardzo dobrze prowadzonej prezentacji.

Na krótko przed końcem wakacji, miała miejsce jeszcze jedna forma pomocy – warsztaty dla liderów społecznych. Zaproszenia na nie dostaje tylko około jednej piątej uczestników, dlatego wiadomość, że i mi zaoferowano taką szansę, napełnił mnie niemałą radością. I muszę przyznać, że po raz kolejny organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Mimo utrudnień związanych z pandemią, dołożyli wszelkich starań, aby zajęcia odbyły się w przyjaznej i bezpiecznej atmosferze. I to po tych właśnie warsztatach, stało się dla mnie widoczne, że to wszystko to nie jest tylko pusta teoria i podbity papierek. Już teraz mam w głowie pomysły, które zrealizuję przy pomocy rzeczy, których nauczyłam się właśnie tam.

Ostatnią formą wsparcia miało być “ognisko z NGO”. I dawno nie poczułam takiego rozczarowania, jak dzień przed spotkaniem, kiedy rozchorowałam się i stało się jasno, że nie będę mogła wziąć w nim udziału. Tak więc pod tym względem, niestety nie mogę się wypowiedzieć ani o przebiegu, ani o przekazie, ani o atmosferze ogniska.

Formalności związane z zakończeniem projektu po raz kolejny stanowiły żmudniejszą część całej przygody. Dodatkowo przez sytuację pandemiczną przeciągały się one w czasie. Jednak w końcu wszystko udało się przeprowadzić i nowiutki certyfikat czeka na półce, gotowy, aby użyć go do CV.

Na koniec pragnę podziękować wszystkim, którzy poprowadzili mnie przez czas trwania całego projektu:

Grupie ze Związku Centralnego Dzieła Kolpinga w Polsce, która sprawowała opiekę nad całym projektem, organizowała warsztaty i wolontariaty, udzielała wsparcia w razie jakichkolwiek problemów, pilnowała formalności i kwestii zakulisowych. W całym przebiegu projektu Wasza praca może być zapominana, przez to, że większość wiedzy i umiejętności jest zdobywana pod okiem innych osób, jednak bez Waszego ogromnego wysiłku, udział tych osób nawet nie byłby możliwy.

Wszystkim osobom, które prowadziły warsztaty i zajęcia teoretyczne za przekazanie ogromnej ilości wiedzy w przyjemny sposób, za dbanie o dobrą atmosferę w trakcie trwania zajęć i pomoc w rozwoju osobistym uczestników. Pomogliście mi odkryć rzeczy o sobie, nad którymi wcześniej nawet się nie zastanawiałam.

I nareszcie Stowarzyszeniu Dragon Kraków Paraboxing za niepowtarzalne przeżycie wolontariackie, za niespodziewaną radość jaką dała mi interakcja z Wami, za pokazanie, że to my sami wyznaczamy granice własnej słabości. To był zaszczyt dołożyć swoją cegiełkę do waszego sukcesu. Jesteście niesamowici i podziwiam to co robicie.

Drogi czytelniku, jeśli rozważasz przystąpienie do projektu Aktywni Młodzi, nie marnuj swojego czasu na przemyślenia. Idź za głosem serca i wykonaj pierwszy krok w stronę nowej przygody, a przez resztę przeprowadzą cię już inni.”

Patrycja Miśkowiec

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *